niedziela, 11 sierpnia 2019

Problemi? Quali problemi?

"Ale o tym, to już nie napiszesz na swoim blogu!"- mówi z lekką nutą złośliwości moja siostra podczas naszej telefonicznej rozmowy.
A właśnie, że napiszę - bo idealnie nigdy nie jest. Zawsze przydarzy się coś nieoczekiwanego, niemiłego...
I nie zawsze jest tak pięknie, jak pokazują zdjęcia...
Chociaż pięknie było, ale nie wszędzie.
Chociaż był relaks, ale nie zawsze.
Chociaż czułam się wspaniale, ale nie w każdej minucie.
Pierwsze kłody pod nogi, gdy dwa dni przed odlotem dowiadujemy się, że Ryanair zmienił zasady odnośnie wielkości bagażu podręcznego. Okazuje się, że zabrać możemy ze sobą trzy plecaczki Quechua, których używamy na co dzień (żeby schować portfel i etui z okularami przeciwsłonecznymi). Ja panikuję, Niewłoski się śmieje i mówi: "Damy radę". Daliśmy - dwa tygodnie i trzy przepierki. Niewłoska przeszmuglowała nawet w rękach wielki karton z kołem, który kupiła w Paestum (po stronie włoskiej nikt się nas nie czepiał).
Pierwszy nocleg w Paestum - do dworca daleko, 50 minut piechotą w słońcu (a my nastawieni na zwiedzanie i przemieszczanie się pociągami), w nocy sąsiedzi koncertują (na akordeonie, gitarze grają, a psy wtórują i ujadają), ale plaża piękna, a morze krystalicznie czyste. Ludzi mało, a Ci co są, życzliwi i sympatyczni. Dostajemy bazylię do pomidorków za darmo, klapki Niewłoski kupuje ze zniżką, Niewłoska witana i pozdrawiana okrzykiem "Ciao Bella" (ehhh, do mnie już tak Italiani nie wołają :( )
Spacerujemy, kąpiemy się, czekamy na spóźniające się autobusy, jeździmy za darmo pociągami.
I dookoła radośni ludzie. Czego chcieć więcej?
Trochę się nachodziliśmy, ale za to kilka kilogramów ubyło (mimo pożerania pizzy i gelati). Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło (często słyszę te słowa od mamma).

 Paestum...
 Potem ruszyliśmy do Salerno.
cdn.



czwartek, 25 lipca 2019

LORO

Pozbywszy się dziecięcia, pognaliśmy z Niewłoskim na odludzie, tam gdzie ptaki zawracają, tam gdzie ludzką stopę uwidzisz rzadko, za to uwidzisz, o zgrozo?, wielki, wspaniały, płaski telewizor!
Szwagrowaty z najlepszą siostrą pod słońcem, notabene jedyną, zamontowali w swoim domku nad jeziorem cud techniki, który łzy wzruszenia wyciska z oczu Niewłoskiego za każdym razem, gdy do głuszy przyjeżdżamy. Jako ludzie świadomi, że telewizor, to wróg numer jeden, który zabiera czas rodzinie, ogłupia i do szału doprowadza (jeśli w pakiecie tylko telewizja publiczna), takiegoż nie posiadamy w swojej la casa.
Oczywiście świadomość szatańskiej mocy telewizora, nie przeszkadza nam w bezkarnym, bezczelnym wręcz, lampieniu się w niego podczas naszych odwiedzin w zielonym domku. Staramy się, jako ludzie świadomi (powtórzenie celowe, dla podkreślenia wagi i wielkości tejże świadomości) wybierać tylko mądre programy lub samemu "zapodawać" ciekawe filmy. Niedzielny wieczór należał do mnie i Niewłoski, chcąc nie chcąc, musiał obejrzeć "Loro".
Po tym przydługim wstępie powinnam napisać teraz coś długiego i mądrego o "Loro"...
Tylko nie wiem co... Uczucia mieszane. I chociaż kocham Paolo Sorrentino za "Wielkie piękno", które uważam za arcydzieło, to niestety, "Loro" mnie nie zachwyciło. Jest tam kilka poetyckich, plastycznych momentów jak w "La grande bellezza”, jest cudny Toni Servillo w roli Berlusconiego. Podoba mi się, że grana przez niego postać jest niejednoznaczna.
Trochę tu "Wilka z Wall Street",  odrobinka "Wielkiego piękna" (pewnie z powodu aktorów i reżysera mam takie skojarzenia). Reszta, taka niejaka - zlepek teledysków, fragmentów programów rozrywkowych, gdzie kobieta zostaje sprowadzona do rangi, nie rangi, lecz poziomu, przedmiotu.
Smutne to wszystko, śmieszne tylko czasem. Taki śmiech przez łzy.

Obejrzyjcie "La grande bellezza".  Pozycja obowiązkowa. Linku do trailera "Loro" nie zamieszczam. 
https://www.youtube.com/watch?v=uxh3or6zLvE 

sobota, 8 czerwca 2019

Cilento

Kto mnie zna, wie, że do Italii wracam z powodu ludzi. Tropię, śledzę, czasem nawet do domów zaglądam, żeby zagadać, podpatrzeć, zdjęcie pstryknąć, poznać się. Szczególnie ukochałam dziadków w kaszkietach grających w karty na placach i staruszki siedzące przed domem i plotkujące o wszystkim i o niczym.
Więc gdy na jednej ze stron przeczytałam taki oto tekst: "Wspinam się stromymi schodami, znikam w ciemnych uliczkach, przechodzę przez urocze placyki, na których mężczyźni w czapkach z daszkiem grają w domino przed maleńkimi kafejkami, gapię się na klify opadające do morza...", to stwierdziłam, że miejsce wybrane trochę przez przypadek, na pewno będzie amore a prima vista.
Wybrzeże Cilento, ledwie dwie godziny jazdy od tętniącego życiem Neapolu...

Jeszcze tylko półtora miesiąca!

Na zdjęciu "moi dziadkowie" na Sycylii.

sobota, 1 czerwca 2019

Paestum e Salerno

No to bilety kupione, noclegi zarezerwowane.
Teraz tylko trzeba zacisnąć pasa, żeby na życie uzbierać (zaciśnięcie przyda mi się jeszcze z jednego powodu - mniej w talii będzie, przynajmniej na czas wstrzymania oddechu, bo talia jakby szersza odkąd przesiadłam się z roweru na motorino).
Przez cztery dni będziemy mieli przynajmniej śniadania, bo tym razem zaszalałam i w Salerno zarezerwowałam pensjonat. Ale już w Paestum to chyba karmić będziemy tylko dusze... widokami, dźwiękami i zapachami. No, ale co tam!
Będzie Italia! Będzie moje ukochane południe.
Odliczanie czas rozpocząć!

środa, 22 maja 2019

Le mie vacanze

Jakiś czas temu zadzwoniła mamma z pytaniem, co ja na to, aby tak po włosku, rodzinnie całą familią wybrać się do Włoch. Cała najbliższa rodzina dość liczna (siostra podbiła statystyki, wydając na świat trzy dorodne figlie). Mamma też w powiększeniu rodziny miała swój udział, gdyż mając za sobą 68 wiosen, powiedziała sakramentalne tak Stefanowi (czyt. Stefano) i zwiększyła dzięki temu liczbę dziadków swoim ukochanym czterem wnuczkom do... czterech (licząc pradziadka Czesia jako dziadka).
Kiedyś już włoskie wakacje były - z rodziną od strony Niewłoskiego. Byłam ja, mała Niewłoska, Niewłoski oczywiście, jego brat z żoną i synem, teściowa Niewłoska i teść Niewłoski (któremu się zmarło i znów liczba dziadków wynosi 3 - wliczając pradziadka Czesia rzecz jasna).
Było wesoło, było gorąco... Do dzisiaj wspomina się teścia, który nigdzie nie jeździł z nami, niczego nie zwiedzał, wiecznie marudził i całe wakacje przesiedział w wynajętym domu, ale po powrocie wszystkim sąsiadom i znajomym opowiadał, co on nie widział, czego nie przeżył, jakie to piękne, NAJLEPSZE wakacje były. Prawie prawdziwy Włoch z niego wylazł!
http://biondaitalia.blogspot.com/2013/05/vacanze.html
Ale może inne perspektywy mieliśmy... Może faktycznie dla niego było cudnie. Bo święty spokój miał, gazety czytał, a cykady mu grały do ucha.
Wtedy myślałam: "Nigdy więcej z rodziną na wakacje, zwłaszcza do Włoch!".
A teraz się cieszę, że jest plan, że za rok...
Stefano i mamma, Ja, Niewłoski i Niewłoska, siostra - matka nie Polka, lecz Europejka, trzy blond T. i dottore J (ci ostatni jeszcze, że jadą, nie wiedzą).
Będzie się działo.
Jestem na TAK.

środa, 15 maja 2019

Vivi come se dovessi morire oggi.

Prawie dwa lata minęły od ostatniego posta.

Wiele się zmieniło, wiele wydarzyło. Dziecię ma już 8 lat, Niewłoski ma już sporo siwych włosów (twierdzi, że to przez nas, czyli mnie i małą Niewłoską, która już nie taka mała, bo do pierwszej klasy chodzi i pyskować zaczyna, bo włoski temperament odziedziczyła, nie wiadomo po kim!), a ja neurologopedą zostałam.
I trochę mniej było Włoch. Gdzieś rok temu wydarzyło się Bergamo, na półce pojawiło się kilka książek o Włoszech, skończyła się prenumerata "Italia. Mi piace!".
Ale miłość do Italii się nie skończyła, co to, to nie!

11 maja zrealizowałam jedno ze swoich marzeń - byłam na koncercie Andrea Bocielli.
Jak widać marzenia się spełniają. Wszystko się może zdarzyć!
Marzę jeszcze o koncercie Il Volo w Taorminie, marzę jeszcze o...

Ostatnio wiele złych rzeczy się wydarzyło.
I znów, jak to przy takich "okazjach" bywa, pojawiła się refleksja nad życiem.
Powtórzę, więc za Włochami la vita e bella.
Piękne, lecz kruche...
Vivi come se dovessi morire oggi.
Co będzie jutro? Nie wiem!

Ważne tu i teraz. https://www.youtube.com/watch?v=ciawICBvQoE



czwartek, 24 sierpnia 2017

il matrimonio

Biorę ślub. Tak, tak drodzy moi - to nie żarty. Po różnych zawirowaniach chorobowych, smutnych zdarzeniach omawianych podczas jazdy samochodem, mój romantico Niewłoski zapytał, czy chciałabym wziąć ślub, gdybym była na łożu śmierci. Odparłam, że nie, że na łożu i owszem, ale nie śmierci, i że jeśli to oświadczyny, to zgadzam się, ale że ślub weźmiemy, jak siedemdziesiąt lat skończymy, bo to będzie znak, że warto było, że daliśmy radę, że byliśmy ze sobą, bo chcieliśmy - na przekór konwenansom i komentarzom  "zaściankowych głów", które twierdzą, że "za mąż nie wyszła, bo jej nie poprosił o to". No więc ślub będzie - za 32 lata. Serdecznie zapraszamy!
A co to wszystko ma do Włoch? Bo powie ktoś, że blog o Italii przecież...
No więc... informuję, że Wenecji nie będzie, ale za to podróż przedślubna będzie do Bergamo. Bilety już kupione. Lecimy! A na koniec link do piosenki Giusy, która towarzyszyła nam podczas naszej pierwszej podróży do Włoch. https://www.youtube.com/watch?v=d5CFNgqdy5I